Wierzą, że wróci do nich żywy
Opublikowano 07 czerwca 2019, autor: jb
Marcin Turlej (41 l.) wyszedł z mieszkania rodziców w Żaganiu w sobotę, 1 czerwca. Miał wrócić do swojego domu w Grajówce. I ślad po nim zaginął.

U rodziców był w sobotę rano, przyjechał rowerem. Przez przebitą oponę poszedł do domu piechotą. Mieszka w Grajówce, w budynku przy elektrowni wodnej (formalnie jest to część Gryżyc).
– Był u nas niemal codziennie. Tutaj je, śpi, ma dużo swoich rzeczy. Do Grajówki szedł najczęściej popracować – mówi jego ociec, Maciej Turlej.
Z mieszkania rodziców wyszedł po godz. 9:00.
– Zjadł placki ziemniaczane, które nasmażyłam na obiad. Mówił, że boli go noga, więc już drugi raz nie będzie przychodził. Droga do domu zajmowała mu około 1,5 godziny – mówi jego mama, Jolanta Turlej.
Kontakt z M. Turlejem urwał się po godz. 16:00.
– Wcześniej jeszcze jego babcia dzwoniła z życzeniami z okazji Dnia Dziecka, ode mnie już telefonu nie odebrał – dodaje pani Jolanta.
– W niedzielę syn zawsze przychodzi na obiad, to już taka tradycja. Próbowaliśmy się do niego dodzwonić. Ja pojechałem do pracy, żona cały czas dzwoniła. Pojechaliśmy do niego w poniedziałek z samego rana – dodaje Pan Maciej.
Jak Bóg pozwoli
– Dom był otwarty. Wszystkie rzeczy zostawione. Portfel, dokumenty, telefon, który miał zawsze przy sobie. Ubranie, które miał na sobie, gdy był u nas w sobotę, zostawił obok łóżka. Wyglądało to tak, jakby wyszedł z domu w samej bieliźnie. Obeszliśmy piwnice, strych, dopiero jak trzeci raz weszliśmy do mieszkania, zauważyłam list na stole – mów pani Jolanta.
– Pisał, że czuje się samotny, że nie ma rodziny, dzieci, które zawsze bardzo chciał mieć. Że jego dzieckiem jest Stowarzyszenie, a ono też umiera. Żalił się, że życie nie ma sensu, choć mimo wszystko było dobre. Pisał, że walczy z chorobą i żebyśmy nie mieli mu niczego za złe. Napisał też, że ma nadzieję, że Bóg mu wybaczy, bo jest dobrym człowiekiem. I że pozwoli mu się opiekować chrześniakiem, Patrykiem – opowiada J. Turlej. – Dodał, żeby nikt nie przyjmował po nim spadku, bo i tak nic nie ma – dodaje M. Turlej.
Pan Marcin leczy się od ponad 15 lat. Dostaje leki na wyciszenie, bo jest bardzo pobudzony.
– Staraliśmy się go obserwować. Ostatnio wydawał się być bardzo spokojny, nawet może apatyczny. Ostatnio na wyciszeniu w szpitalu był w lutym – tłumaczy pan Maciej.
I zdradza, że syna przygnębiały też problemy finansowe. Jest prezesem Stowarzyszenia Księstwo Żagańskie. Ma stopień magistra historii, studiował również zarządzanie projektami. Stowarzyszenie organizowało różnego rodzaju projekty. W ubiegłym roku były to warsztaty filmowe dla seniorów.
– Wiemy, że miał długi. Kupił za 120 tys. zł drugie mieszkanie, nad którym sam mieszkał. Wziął na nie kredyt przez Stowarzyszenie. Z dokumentów, które znaleźliśmy w Grajówce, wynika, że już był wpisany do Krajowego Rejestru Dłużników – przyznaje pan Maciej
Żeby nie poszedł do Bobru
W poniedziałek (3.06.) oficjalnie zgłoszono jego zaginięcie. Pana Marcina szukali strażacy z psem policyjnym i dronem. Jego znajomi rozpytywali mieszkańców okolicznych wsi.
– Nie ma w liście napisane wprost, że popełni samobójstwo, ale od razu tak go zrozumieliśmy. Przepracowałem wiele lat w elektrowni wodnej. Nieraz byłem ze strażakami przy wyciąganiu ciał z wody. Nie wyobrażam sobie, żebym miał tak zidentyfikować syna. Najgorsze jest to czekanie. Cały czas trzymamy się tego, że Marcin się znajdzie. Modlę się o to, żeby on jednak nie poszedł do tego Bobru, przy którym mieszka – mówi pan Maciej.
M. Turleja poszukuje żagańska policja. Mężczyzna ma 186 cm wzrostu, włosy w kolorze ciemny blond, może nosić kilkudniowy zarost. W rzeczywistości jest szczuplejszy niż na zdjęciach.
Gdyby ktoś wiedział, dokąd poszedł albo gdzie przebywa, proszony jest o kontakt z policją. Można też dzwonić do rodziców mężczyzny pod numery tel. 660 441 619 lub 570 635 486.