Póki jest nadzieja
Opublikowano 29 września 2017, autor: Bogusława Janicka-Klisz
– Trzeba się trzymać – mówi żona Mariusza Pleciaka z Żar, który miał ciężki wypadek, gdy wracał z pracy do domu.

Poniedziałek (25.09.), kilka minut po godz. 17. Stanisław Puzio (45 l.), doświadczony strażak w stopniu kapitana, zastępca dowódcy Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej z Żar, jechał z żoną i 6-letnią Lenką do Gubina, był w rejonie Biecza (gm. Brody).
– Zobaczyłem pokiereszowanie auto w rowie, kołami do góry, po dachowaniu. To musiało stać się kilkanaście sekund wcześniej – opowiada S. Puzio.
– 33-letni kierowca samochodu honda civic, jadąc od strony miejscowości Biecz w kierunku Lubska, z nieustalonych przyczyn zjechał na przeciwległy pas ruchu i uderzył w drzewo – informuje Aneta Berestecka, rzeczniczka żarskiej komendy.
Kierowcą był Mariusz Pleciak z Żar. Wracał z pracy z Gubina.
Nie poczuł tętna
S. Puzio nie wahał się ani chwili.
– Zatrzymałem się, podbiegłem. Z auta szedł dym. Bardzo głośno grało radio. Nadjeżdżali inni kierowcy. Ktoś powiedział, że tam nikogo nie ma – opowiada S. Puzio. Po dachowaniu kokpit kierowcy był kompletnie zgnieciony. S. Puzio znalazł niewielką przestrzeń, wsunął rękę do wnętrza auta.
– Poczułem, że jest tam człowiek. Natrafiłem na rękę. Sprawdziłem tętno, zorientowałem się, że kierowca nie może oddychać, bo głowa jest dociśnięta przez ciężar całego ciała – tłumaczy.
Powiedział do ludzi, że trzeba koniecznie obrócić auto.
– Liczyły się sekundy – wyjaśnia. – Podeszło kilka osób. Siłą mięśni odwróciliśmy samochód na koła. Udało mi się natrafić na głowę. Zacząłem ją stabilizować, żeby udrożnić drogi oddechowe. Usłyszałem chrząkanie i bardzo nierówny oddech.
Zdążyć przed wybuchem
Trzymając głowę kierowcy, S. Puzio obserwował sytuację. Z auta szedł dym.
– Ludzie podbiegali z jakimiś narzędziami. Prosiłem, żeby próbowali otworzyć maskę, odłączyć akumulator – relacjonuje S. Puzio.
Już miał świadomość, że w aucie jest instalacja gazowa.
– Wiedzieliśmy, że w każdej chwili samochód może się zacząć palić. Ale był plan, że jeżeli do tego dojdzie, spróbujemy kierowcę wyszarpać z tego auta, za ręce, głowę – mówi.
S. Puzio, strażak z 18-letnim stażem, bohaterem się nie czuje.
– Tu nie było co się zastanawiać, kalkulować. Bo chodziło o ludzkie życie – mówi skromnie. I dodaje: – Chciałbym podkreślić, że ludzie, którzy tam się ze mną znaleźli, mocno ryzykowali. Ale pomagali ratować człowieka.
S. Puzio jest skromnym człowiekiem. Nie wspomina o tym, że nieco ponad 2 lata z płonącego domu przy ul. Bohaterów w Lubsku wyniósł starszą kobietę. Choć nie miał czasu na włożenie ubrania ochronnego, na klatce schodowej było czarno od dymu, nad sobą słyszał trzaski, bo na kolejnej kondygnacji był ogie.
Ryzykowali i ratowali
W tym czasie zdążyli dotrzeć strażacy z Lubska i ochotnicy z Brodów.
– Kierowca został przetransportowany pogotowiem lotniczym do Szpitala Wojewódzkiego w Zielonej Górze – informuje A. Berestecka.
– Pacjent przeszedł zabieg neurochirurgiczny. Przebywa ma oddziale intensywnej terapii – mówi Sylwia Malcher-Nowak, rzeczniczka Wojewódzkiego Szpitala Klinicznego w Zielonej Górze. Obecnie znajduje się w stanie śpiączki.
– Mariusz walczy o swoje zdrowie i życie – mówi pani Justyna, żona kierowcy. Żyje nadzieją. – Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem od 2012. Mamy córeczkę, 4-letnią Julkę – tłumaczy.
Tragedia w drodze z pracy
– Mariusz jest bardzo dobrym ojcem, kochanym mężem. Wesoły, wygadany, w domu wszędzie go pełno. Gdy tylko ktoś go poprosił o pomoc, potrafił rzucić wszystko i lecieć. Bardzo odczuwamy, gdy go nie ma w domu – przyznaje.
Przez jakiś czas mieszkali i pracowali w Holandii. Do Polski wrócili 2 lata temu.
– Mieliśmy tyle planów, marzeń – opowiada pani Justyna.
– Chciałabym bardzo podziękować wszystkim osobom, które same narażając swoje życie, ratowały mojego męża – mówi.
Pani Justyna zapewnia, że nie może poddawać się rozpaczy. – Dla naszej córeczki – mówi. – Póki jest nadzieja, to trzeba się trzymać.
Motocykle 125 prawo jazdy kat b
WYRAZY SZACUNKU DLA PANA PUZIO !!